Żołnierze przeciwko śmierci i diabłu. Nasza krucjata w Związku Sowieckim (dot. Skieblewo, Wołkusz, Stare Bohatery)

Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Żołnierze przeciwko śmierci i diabłu.

Nasza krucjata w Związku Sowieckim.

Horst Slesina

 

źródło: „Soldiers against Death and the Devil – Our Crusade in the Soviet Union”)

(Preuss, USA, 2003 )

amerykańskie tłumaczenie z niemieckiego oryginału

Soldaten gegen Tod und Teufel
unser Kampf in der Sowjetunion, eine soldatische Deutung”

(Völkischer verlag , Düsseldorf, 1942.)

 

tłumaczenie z jęz. ang.: Piotr Tymiński „Snuffer” (www.kriepost.org)

 

slesina

Horst Slesina wraz ze swoją załogą przygotowuje sprawozdanie po zajęciu Grodna

 

„Jazda!” - mój rozkaz rozbrzmiewa z wieżyczki opancerzonego wozu rozpoznawczego. Silnik buczy. Ciężki pojazd z łatwością rozgarnia osłaniające go zarośla i przejeżdża po nich. Koła ryją piasek leśnego duktu. Powoli zmierzamy w kierunku mostu gdzie ostatnie pojazdy zbierają się aby ruszyć na miejsce zbiórki skąd rozpocznie się atak! Jest już późna noc ale prawdziwy zmrok nie zapada. Słońce w te letnie noce na wschodzie przybiera zgaszony, wyblakły odcień a jasny pas na horyzoncie nigdy całkiem nie ciemnieje. Ale i tak trzeba zachować uwagę w czasie jazdy po drogach rozrytych przez tysiące kół i gąsienic. Na lewo i na prawo od nas maszeruje piechota i saperzy – nasze szturmowe bataliony. Cicho brzęczą hełmy, maski i broń. Czasem pada zduszone przekleństwo. Przytłumione światło latarek przewodników pokazuje drogę. Ostatnie godziny przed bitwą! Tak czy inaczej te godziny przedświtu to ciągłe zmęczenie i opadanie z sił w czasie długiego marszu lasami. Dziś jesteśmy wyjątkowo spięci. Widzę to u mojej załogi. I czuję to napięcie wśród niekończących się kolumn ludzi, wzdłuż których się poruszamy. To ostatnie godziny przed tym jak walka wchłonie wszelkie nasze zmysły. Nasze myśli błądzą między ciemną niepewnością tego co przed nami a wszystkim tym co bezpieczne, a co zostało już za nami. Tam, w domu, wszyscy śpią spokojnie i nic nie wiedzą o tym, że los właśnie bierze sprawy w swoje ręce. Ależ będą mieli przebudzenie! Ileż to już razy maszerowaliśmy w nieznane, gdzie przeznaczenie wyciągnie los dla mnie, dla ciebie i dla wszystkich innych. Ale nigdy wcześniej nie było tak mroczno, tak jakoś inaczej. Nigdy wcześniej nie staliśmy przed takim murem niepewności i wśród takiego natłoku pytań jak tej nocy, której poranek ukaże nam oblicze wroga, o którego cechach mogliśmy do tej pory tylko zgadywać. Jaki jest ten Związek Sowiecki? Co kryje się tam, za tymi fortyfikacjami? Nieogarnięta rosyjska przestrzeń, milionowe masy ludzi, wsie, miasta – co tam zobaczymy? Co wiemy o tym ogromnym imperium? Czy to, na co pytająco patrzyliśmy do tej pory to była prawdziwa twarz czy maska?

Droga łączy się z szerszym traktem. Nasz ciężki wóz rozpoznawczy przyśpiesza i wyprzedza maszerujące kolumny. Muszę udać się do kwatery dowództwa aby otrzymać ostatnie instrukcje. Dwa namioty prawie całkiem schowane w krzakach, kilka stołów na mapy, linie telefoniczne, radiostacja, kilku oficerów, gońców i ludzi z obsługi – to cały sztab dywizji! Z przodu trójkątny, czerwono-biało-czarny proporczyk z białym, słonecznym kręgiem, godłem naszej górnośląskiej dywizji, z która pójdę do walki

(z oczywistych względów autor nie może podać nazwy ani numeru jednostki ale przekorny opis szybko wyjaśnia kwestię – to sformowana w Opolu 8 Dywizja Piechoty gen. Gustava Hohne – przyp. tłum).

(…) Ostatnie sto metrów musimy się czołgać. Nura w dół i lądujemy w zamaskowanym okopie. Stąd rozpocznie się atak. „Wszystko gra poruczniku!” - prawie zgniótł mi w uścisku rękę. Potem H. czołga się z powrotem przez polankę. Musi wrócić do pojazdu. Kiedy rozpocznie się atak podjedzie tu po mnie i zabierze dalej.

Jasny pas na niebie staje się coraz szerszy i szerszy. Półmrok nocy walczy ze wschodzącym słońcem. Z minuty na minutę robi się coraz jaśniej. Wzlatują pierwsze skowronki i rozpoczynają swoje trele. Nad ziemią wstaje świt, taki sam jak miliony innych przed nim. Tylko dla nas jest inny, dla nas, którzy widzą w nim początek drogi wiodącej w bezkresną dal wschodu, drogi, której kres jest dla nas niewiadomą. Twarze kolegów są skoncentrowane, pełne napięcia. Nie myślą już o sobie – raczej o wrogu, który jest przed nami. Każdy zrobił rachunek sumienia. Ojczyzna, rodzina, dzieci – wszystko to zostało gdzieś daleko. Należymy do przyszłości, którą sami wykujemy. Przed nami jasny cel i ni diabeł ni śmierć nas nie powstrzyma!

Tysiące oczu pilnie wpatruje się w to co przed nami. Rzut oka na zegarek – ciągle jeszcze trzydzieści minut! Wskazówki się z nas naigrawają – przecież godzina nie może tak długo trwać! Światło poranka jaśnieje i tarcza słońca obwieszcza nadejście świtu. I oto jego światło rozlewa się wokół nas! Każdy szczegół terenu jest doskonale widoczny. Przed nami mała rzeczka Wołkuszanka – granica dwóch światów. Już przed paroma tygodniami bolszewicy wysadzili obydwa mosty w naszym sektorze. Stąd ich właśnie obserwowaliśmy i śledziliśmy każdy ich ruch. Nic nie umknie przed wyszkolonym, żołnierskim okiem – ani pozycje polowe, przeszkody i zasieki ani liczne, betonowe bunkry. Możemy dostrzec prawie setkę solidnych obiektów. A w nich i pomiędzy nimi tkwi przynajmniej cała dywizja. Wrogie fortyfikacje ciągną się na pięć kilometrów w głąb pozycji i wszystkich nie można stąd dojrzeć. Wzdłuż linii frontu rozciąga się wzgórze naszpikowane wszelkimi umocnieniami. To będzie twardy orzech do zgryzienia.

Ukradkiem palimy ostatnie papierosy, kryjąc żar w dłoniach. Jeszcze jeden rzut oka i ocena odległości dzielącej nas od głównej linii obrony nieprzyjaciela. Gdy rozszaleje się artyleria nadejdzie nasza godzina i pierwszy skok ku liniom wroga. Niezależnie od wszystkich tych najnowocześniejszych metod prowadzenia wojny zwycięstwo i tak zawsze zależy od ludzi. Młode, silne ciała staną naprzeciwko ścian z betonu i stali. Zobaczymy czy sowiecki gigant zachwieje się zderzywszy się z naszą nieugiętą wolą.

Poprawiamy hełmy i raz jeszcze wszystko sprawdzamy: pas, saperka, maska przeciwgazowa, granaty w torbach na pasie i te wetknięte za cholewy butów, karabin. Wszystko na miejscu. Rozkazy niepotrzebne. Ci ludzie wiedzą co to walka z umocnieniami. Kapral saperów, noszący srebrną odznakę za rany, waży w dłoni kilogramowe ładunki trotylu. W jego rękach zamienią się w nagłą śmierć, szybką niczym ogień od zapałki. Dowódcy grup szturmowych jeszcze raz spoglądają na swoich ludzi, najlepszych niemieckich żołnierzy, sprawdzonych i zahartowanych w wielu bojach. Uczucie niepewności już nie ściska w dołku. Na twarzach jest tylko determinacja i wyraz niezłomnej woli. Biorę do ręki mikrofon i każę załodze naszego pojazdu rozpocząć nagrywanie – chcę utrwalić te pierwsze minuty bitwy. 22 czerwiec, godzina 03:05 rano. Oto początek wojny.

Zaczyna się! W wyznaczonym czasie przelatują nad nami eskadry Luftwaffe i nikną gdzieś tam nad terytorium wroga. W tej samej chwili, wzdłuż całego wielokilometrowego frontu, z rykiem odzywa się niemiecka artyleria. Skoncentrowany ostrzał dział wszelkich kalibrów wali się na umocnienia Armii Czerwonej. Śmiercionośny wał ognia jakiego jeszcze nie widziałem. Każdy kaliber, każdy rodzaj działa, wszystko ściśnięte na małej przestrzeni. I wszystkie wyją i ryczą, skrywając nieprzyjacielskie linie za zasłoną dymu i płomieni. Ogień tryska na wysokość domów. Potężny ostrzał spada na bunkry, umocnienia i zasieki. Niemiecki pociski niczym młoty tłuką bez wytchnienia.

Piechota już gotowa. Wiedzą, że ich koledzy artylerzyści wybijają im korytarz, którym przedrą się aby w walce wręcz zniszczyć najtwardszą obronę. Pociski nieprzerwanie prują powietrze. Ich świst i wycie słychać gdzieś nad nami gdy niosą wrogowi śmierć i zniszczenie. Jak okiem sięgnąć cały front przed nami to jedna ściana dymu i żelaza, mieszanina ziemi z kawałkami betonu i połamanymi belkami. Część lasu stoi już w ogniu. Niesamowity widok, niezapomniany w swej dzikiej furii! To dowód na siłę niemieckiego oręża!

Wzlatują w górę race sygnałowe. Wał artyleryjskiego ognia przesuwa się do przodu. Rozlegają się gwizdki – sygnał do ataku dla piechoty i saperskich oddziałów szturmowych. Wyskakują spomiędzy drzew, zza krzaków i z okopów. Twarze zastygłe w napięciu. Ciężkie karabiny maszynowe zaczynają swój koncert. Grupy szturmowe posuwają się pod osłoną ich ognia. Teraz trzeba dostać się do rzeki! Podczas gdy artyleria wciąż strzela do punktowych celów nadchodzi czas saperów i grup szturmowych, czas walki jeden na jednego. Trzeba złamać opór bunkrów, wziąć umocnienia polowe! Saperzy w niewiarygodnie krótkim czasie przerzucili przez rzeczkę dwa mostki. Teraz masa ludzi przetacza się przez nie i pod osłoną całej naszej ciężkiej broni rozlewa się po rosyjskich umocnieniach. Efekty naszego zmasowanego ostrzału artyleryjskiego są niesamowite! Schrony polowe, ziemianki, zasieki i lekkie kamienne schrony są zniszczone lub ciężko uszkodzone! Teraz zadaniem grup szturmowych złożonych z piechoty i pionierów jest zdobycie silnej pozycji obronnej znajdującej się naprzeciwko przeprawy i składającej się z linii bunkrów. Działka przeciwpancerne i ciężkie karabiny maszynowe strzelają po ambrazurach. W powietrzu świst pocisków trasujących. Trafienie za trafieniem! Piechota przedziera się do przodu. Ciężki, flankujący ogień z bunkra na skrzydle wali w ich szeregi. Nic to, biegniemy - byle do przodu! Przyciśnięci do ziemi, pełzną do przodu saperzy. Zakładają ładunki wybuchowe. Ziemią wstrząsa potworny wybuch. Miotacze ognia do przodu! Trzy, cztery razy wyskakują czerwono-żółte jęzory ognia. Wielki słup dymu unosi się nad bunkrem – schron płonie. Pierwsza linia przełamana. Szturm trwa dalej!

Wgryzamy się w ziemię. Oddychamy ciężko, próbując chwycić łyk powietrza. Słońce pali coraz bardziej. Żrący smród prochu i dymu kłuje w oczy, zatyka nos. Za nami zostaje cuchnący dymem, kopcący bunkier. Z dziur i rozwalonych okopów wytaczają się pierwsi Rosjanie. Oczy wybałuszone, twarze wykrzywione przerażeniem. Zwaliła się na nich wyjąca śmierć, rozerwała ich bunkry grzebiąc obrońców, rzucała nimi jak lalkami, rwała na kawałki, dusiła. Raniła czy nie, ale zostawiła na nich swoje piętno. Co za twarze! Wiele skośnookich, z wystającymi kośćmi policzkowymi... szerokie, płaskie nosy... czarne lub jasne włosy... ciemna, żółta lub biała skóra.

Na prawo i lewo od nas – te same sceny. Pozycje Rosjan zniesione. Ich artyleria wali gdzieś tam po naszych tyłach. Ich linie łączności są pozrywane. Strzelają na ślepo. Jak zawsze jest z nami nasz obserwator artyleryjski. Używając radiostacji wzywa punkt kierowania ogniem. I znowu fontanny ziemi strzelają w niebo przed nami. Powietrze wypełnia łomot trafień w betonowe ściany, wycie i świst rozgrzanych do czerwoności odłamków rozdziera uszy. Naprzód, naprzód! Trzeba zdobyć ciężki bunkier przed nami! Wielki, betonowy kolos siedzi na szczycie wzgórza i pluje ogniem z każdej ambrazury! Posuwamy się w górę stoku krótkimi, szybkimi skokami! Szlag by trafił ten piasek! Nie ma jak zaprzeć nogi! Ogień karabinów maszynowych szaleje między nami – krzyki i jęki.

„Drużyna Mullera na prawo! Uciszyć ten mały bunkier na przedpolu!” - głos dowódcy oddziału szturmowego przekrzykuje huragan ognia. Żadnej osłony. Ani drzewa, ani krzaczka. „Okopywać się! Karabiny maszynowe na pozycję!” Grzechoczące serie przygniatają wroga w bunkrze. Kapral z dwoma żołnierzami, metr po metrze, czołgają się do przodu pod osłoną naszego ognia. Nagle znikają z pola widzenia, zwalili się do rosyjskiego okopu. Słychać strzały, wrzaski i krzyki! Kapral znowu się pojawia. Został sam! Pozbawiony ukrycia sadzi wielkimi susami w kierunku bunkra i montuje na stropie ładunki wybuchowe. Eksplozja granatu zmiata go z bunkra. Podnosi się i znowu majstruje przy ładunkach. I znowu pada. Potworny wybuch rwie ściany schronu. Szaleje wir ziemi, żelaza, kawałków betonu i ludzkich ciał. Nadbiegają kolejni żołnierze, w dymiące ruiny lecą granaty ręczne. Wszystko co zostało ze schronu to kupa gruzu, jakieś szczątki i krew. Flankujące bunkry zniszczone! Został kolos na wzgórzu i pluje ogniem z każdej strzelnicy. Porucznik wraz z kilkoma ludźmi jest już blisko niego. A teraz pojawia się też działko przeciwpancerne. Ledwie dysząc, ludzie taszczą je wprost przez ścianę nieprzyjacielskiego ognia. I już pierwsze pociski lecą w stronę wroga. Walą też ciężkie moździerze. Granaty dymne otumaniają wroga. Wszyscy jak szaleni skaczą do przodu. Nasze miotacze ognia znowu są z nami. Małe grupki ludzi podczołgują się ze wszystkich stron. Słychać nowe detonacje! Eksplozje silnych ładunków wybuchowych wstrząsają DOT-em do fundamentów, wyrywają kawałki betonu, naruszają ściany. Miotacze ognia do przodu! Sycząca śmierć wlewa się przez dziury i otwory strzelnicze. Czerwień tańczy pośród kłębów czarnego dymu.

Wystarczy im? Porucznik krzyczy po rosyjsku: „Poddajcie się! Dalszy opór nie ma sensu!”. Kilka sekund przeraźliwej ciszy. A potem znowu huragan ognia z bunkra. Pada żołnierz z miotaczem. Jego kolega wlecze go w bezpieczne miejsce, chwyta miotacz – i z powrotem do boju. Samo piekło otworzyło swoje podwoje. Ale teraz już żeśmy się dobrze wgryźli. Nowe ładunki wybuchowe założone. W powietrzu wirują kawałki betonu – jest dziura! I zaraz lecą tam granaty! Porucznik biegnie jako pierwszy. Szczeka pistolet maszynowy. Jesteśmy w środku! Rozerwane, zmiażdżone i wypalone ciała leżą bezkształtną masą. To już wszyscy? Ale bunkier ma kilka pięter! Porucznik znowu krzyczy aby złożyli broń. Zagłuszają go strzały.

Jak długo już tu walczymy? Minuty? Godziny? Trzeba wysadzić jeszcze jedną ścianę! W kotłowaninę ludzkich ciał i kawałków gruzu skacze grupa żołnierzy. Kolbami i pistoletami oczyszczają pomieszczenie. Drugi poziom zajęty! Tutaj tez nikt się nie poddał. Ostrzeliwana z zewnątrz, przygnieciona wybuchami, pozostała część bunkra bije się dalej.

Podczas gdy my walczymy z tym wielkich schronem reszta naszych oddziałów szturmowych obchodzi nas i idzie do przodu. Widzę jak nasze pociski smugowe lecą w głąb pozycji obronnej. Jesteśmy już tak daleko? Ale obok nas i z tyłu trwa nadal tak samo zacięta walka o bunkry. Skąd u nich ten upór, ta siła z jaka stawiają opór? Dlaczego czasem biją się zaciekle niczym szaleńcy a gdzie indziej poddają się po pierwszym wystrzale? Bój nie ustaje. Już dwie godziny walczymy o ten bunkier. Wysuszony język stoi kołkiem w ustach. Twarze okopcone i brudne od sadzy. Przekrwionymi oczami ludzie patrzą na siebie dzikim wzrokiem. Tego brakuje... i tego... i ten też poległ. Wściekłość w nas kipi. Ten bunkier trzeba zniszczyć. Eksplozje potężnych ładunków saperskich wywalają ostatnie ściany. I znowu huk pękających granatów, grzechot broni maszynowej i strumienie płonącej cieczy z miotaczy ognia. I wreszcie koniec. Żadnych strzałów, tylko jęki i rzężenie tych Rosjan, którzy cudem jakoś przeżyli. Przeszukujemy bunkier, a także rannych i ciała poległych. Między zabitymi jest komisarz polityczny, poznajemy po naszywkach na rękawie. Kilku ledwie trzymających się na nogach jeńców stoi przed nami – na twarzach strach i niedowierzanie. Czy to ci sami ludzie, którzy walczyli jak szaleni do samego końca? Krótkie przesłuchanie. Zeznania jeńców wywołują u nas wściekłość.

Komisarz zebrał resztki batalionu w centralnym schronie. Kiedy stało się jasne, że sytuacja jest beznadziejna, a garnizon DOT-a chciał się poddać, zniszczył obydwa wyjścia awaryjne ładunkami wybuchowymi. Gdy wzywaliśmy ich do złożenia broni, natychmiast zastrzelił dwóch swoich ludzi. Po tym jak zajęliśmy już dwa piętra i znowu wezwaliśmy do poddania się (dalszy opór był pozbawiony wszelkiego sensu), kilku żołnierzy rzuciło broń. Kule komisarza dosięgły wtedy jeszcze czterech ludzi. Pozostali zginęli w hekatombie ognia przy wysadzania bunkra.

Patrzyliśmy na siebie jak wariaci i nie mogliśmy w to uwierzyć. Oględziny poległych potwierdziły prawdziwość zeznań jeńców. Tak więc to jest sekret ich odwagi i uporu. To dlatego bezsensownie poświęca się setki istnień ludzkich. Nie odwaga a strach rządzą Armią Czerwoną. Później natknęliśmy się na wiele podobnych przypadków. Ale ich sednem było zawsze to samo. Chwila ta zmieniła nas jak nic przedtem w całym naszym życiu. Teraz wiemy już co nas nas tam czeka. Zerwaliśmy pierwszą maskę z twarzy tego obcego świata i ujrzeliśmy grymas strachu, zobaczyliśmy terror i szaleństwo. Nikt nie mówi ani słowa. Jesteśmy tylko małą grupką w środku ryczącej i szalejącej bitwy. Ale chyba po raz pierwszy w życiu czujemy lodowate żądło strachu. Twarze, na których widać jeszcze ślady zaciętego boju, są teraz jak wykute z kamienia. Być może w jakimś stopniu przeczuwaliśmy lub podejrzewaliśmy co może na nas czekać. I teraz już wiemy dlaczego. Nauczyliśmy się tego tutaj, w tym bunkrze, w tym piekle ludzkiego szaleństwa. Na zewnątrz gwiżdżą rozpalone kawałki metalu. Będziemy walczyć dalej, do zwycięskiego końca, z tymi, których prawa narzuciły te nieludzkie zasady.

Biegniemy dalej między rozbitymi, wypalonymi pozycjami wroga, pomiędzy splątanymi kłębami drutu kolczastego, przeskakujemy zawalone okopy. Haust wody z manierki gasi na chwilę palące pragnienie. Wielu ludzi dopiera teraz zdaje sobie sprawę z tego, że odnieśli jakieś rany. Ale to bez znaczenia! O ile da się jeszcze iść i głowa jeszcze jakoś pracuje to nikt nie zostawi kolegów. Jeśli ktoś nie może już strzelać i rzucać granatów to przynajmniej pomaga nieść amunicję.

Łącznicy gnają na złamanie karku. Mamy nowe rozkazy. Wszystko idzie dobrze, nawet bardzo dobrze! Przełamaliśmy pozycje Rosjan na całej linii. Nie wytrzymali naszego ataku wspartego jakże efektywną potęgą ciężkiej broni. Zadanie pułku i batalionu wypełnione. Walka o bunkry na pozostałych odcinkach była równie zażarta. Ale i te DOT-y są już odcięte lub zniszczone. Niepowstrzymana fala atakujących przelewa się przez nie i prze w głąb ufortyfikowanej pozycji wroga.

Kolejny grzbiet za nami. Jak okiem sięgnąć ziemia płonie i dymi. Kopcą rozwalone bunkry. Tu i ówdzie strzelają w górę jęzory ognia, po kilku sekundach słychać eksplozje. Wybuchają stosy amunicji i wzlatują do nieba wśród huku i grzmotu. Nad głowami przelatują pociski ciężkiej artylerii – łatwo je odróżnić od pocisków mniejszego kalibru. Dokąd lecą? Niech się Bóg ulituje nad adresatem! Gdzieniegdzie małe grupki jeńców wędrują na tyły. Nie trzeba się nimi zajmować. Wciąż są śmiertelnie przerażeni.

Zlani potem łącznościowcy biegną do przodu taszcząc na plecach ciężkie bębny z kablami. Linie telefoniczne są już poprowadzone do najbardziej wysuniętych oddziałów a porwane łącza są naprawiane. Nadciągają działka przeciwpancerne, działa piechoty i pelotki. Kierowcy z trudem lawirują pomiędzy przeszkodami. Woźnice gnają konie w galop obok okopów i lejów po pociskach. Atak trwa!

Tuz przed nami strzela jęzor ognia z miotacza. Wraz z nim toczy się kula czarnego dymu. Słychać potężne wybuchy i grzechot broni maszynowej. I znowu piechota i saperzy rzucają się na ściany z betonu i stali – odwaga przeciwko desperacji obrońców gnanych do walki strachem. Ta grupa szturmowa być może jeszcze nie zaznała tych strasznych doświadczeń, które były naszym udziałem nie tak dawno. Omijamy bunkier. Nasz cel leży dalej. Inne grupy na naszych skrzydłach ciągną w tym samym kierunku. Rozkazy wskazują nam nowe cele, nie trzeba o nic pytać. Za nami ściana dymu. Z tyłu słychać pojedyncze wystrzały karabinowe. Dwóch telefonistów wali się na ziemię. Skąd strzelają? Walka w tym miejscu już dawno się zakończyła. Pododdział zawraca – koledzy potrzebują pomocy. Grupa żołnierzy przeciwnika przepuściła oddziały szturmowe i teraz strzelają z zasadzki do pojedynczych żołnierzy i małych grupek. Taki sposób walki pasuje do tego do Rusków. Nasza wściekłość przechodzi w chłodną kalkulację. A więc będziemy walczyć waszym sposobem. Obchodzimy czających się w zasadzce i atakujemy od tyłu. W krzaki leci kilka granatów – pozycja zniszczona. Ale teraz trzeba zachować ostrożność. Doświadczenia chwili przekazujemy wzdłuż kolumny. Każdy będzie wiedział jak się zachować wobec takiego wroga.

Z następnego wzniesienia znowu widzimy ścianę dymu i ognia – ziemia płonie. Pociski naszej artylerii gwiżdżą i wyją nam nad głowami tak nisko, że instynktownie chylimy głowy. Śmierć znowu tańczy swój upiorny, dudniący taniec pośród odłamków żelaza. Wyjąc skacze i wżera się w ziemię, w belki, w beton i stal.

Porucznik sprawdza mapę według kompasu. Potem ręką wskazuje ten wirujący chaos. „Tędy - to ostatnie linie wroga! Do roboty!”

Gnamy, a spod nóg tryskają nam małe fontanny piasku poderwane kawałkami stali. Biegniemy pod ogniem. Wokół nas gwiżdżą kule. Rosjanie z ostatniej linii umocnień stawiają wściekłą zaporę ogniową. Jak najszybciej przeskakujemy płaski kawałek terenu pozbawiony wszelkiej osłony. Im bliżej jesteś śmierci tym dalej od niej. To stare żołnierskie powiedzenie. Leżymy płasko – przed nami ściana naszego ognia. Strzelają w górę rakietnice. I nagle, jak zaczarowana, ściana ognia przesuwa się na skrzydła i tam wali, dudni, tłucze. Przed nami otwiera się wolna przestrzeń – biegniemy tam. Bitewny szał rozpala nas, nie dające się opisać uczucie szturmu niesie nas do celu, gdzie pęka wszystko co trzyma na wodzy wszelki rozum i ludzka kalkulacja. Pośród wściekłego jazgotu ciężkiej broni maszynowej pojedyncze grupy rzucają się w stronę wroga. Znowu lecą granaty, dudnią cekaemy, bunkry i umocnienia gotują się wśród wybuchów i płomieni. Sekcje miotaczy ognia wypalają okopy żarłocznymi jęzorami ognia. Ciężkie kłęby dymu ścielą się po ziemi, a pomiędzy nimi biegną nasi ludzie niosąc w rękach śmieć, łamiąc i niszcząc wszystko co tylko stanie im na drodze.

I nikt już więcej z przodu nie strzela. Znowu w górę rakiety sygnałowe – tutaj jesteśmy! - przedarliśmy się! Za nami rozbite fortyfikacje, ruiny, ogień i zniszczenie. Przed nami szeroki, płaski teren i tylko gdzieniegdzie uciekające grupki bolszewików ścigane ogniem naszych karabinów maszynowych. Inni już nigdzie nie uciekną, są pokonani, zabici lub pojmani. Cała rosyjska dywizja przestała istnieć – w ciągu kilku godzin rozniesiona szturmem. Na prawo i lewo od nas inne grupy szturmowe zawijają i rolują pozostałe jeszcze pozycje wroga. Więcej i więcej rac wzlatuje w niebo wzdłuż całego, szerokiego frontu – to oznaki naszego zwycięstwa – i oznajmiają kolegom z tyło, że można przerwać ogień – przebiliśmy się!

Rzut oka na zegarek. Jest dopiero 08:00 rano. Minęło zaledwie pięć godzin. Ale to było pięć godzin wściekłej walki przeciwko stali, betonowi i diabelnemu oporowi wroga. Jak liczyć takie godziny w życiu człowieka? W kilku miejscach trwać jeszcze będzie walka, może nawet przez kilka godzin. W końcu padnie i ostatni bunkier. Runął rosyjski mur. Brama na wschód została otwarta!