Ostatni z trzydziestego dziewiątego (dot. okolice m. Nowosiółki, Kanał Augustowski) (Białoruś)

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ostatni z trzydziestego dziewiątego

Irin Leonid Władimirowicz (Ирин Леонид Владимирович)

kursant 6-go plutonu kompanii szkolnej

9-go samodzielnego batalionu ciężkich karabinów maszynowych i artylerii fortecznej

(9-го артпульбатa)

 

z mater iałów zamieszczonych w dziale „Wspomnienia” na www.rkku.ru

 

tłumaczenie: Piotr Tymiński „Snuffer” (www.kriepost.org)

 

Służyłem w 6 plutonie kompanii szkolnej. Naszym plutonem dowodził ppor. J.M. Gricenko (лейтенант Гриценко Я.М.). Instruktorem w plutonie był sierżant Iwaszczenko (Иващенко). Nasz DOT nr 039 znajdował się po prawej stronie od drogi do strażnicy nr 3, jeśli jechać od strony Sopoćkiń, niedaleko Kanału Augustowskiego. Wraz z nadejściem wiosny 1941 roku sytuacja na granicy znacznie się zaostrzyła w związku z licznymi incydentami. Pojedynczo i bez broni nie pozwalano nam się oddalać, cofnięto przepustki. Wielu mieszkańców to Polacy, szczególnie młodzi mężczyźni, którzy w czasie wyzwolenia Zachodniej Białorusi uciekli za granicę. A teraz często zaczynali potajemnie wracać do swoich rodzin, nierzadko wykonując przy tym zadania dla Niemców, a potem znowu uciekali. Pamiętam, że raz pogranicznicy złapali dwóch takich zwiadowców – kryjówkę mieli w chlewie. A w pierwszej kompanii naszego batalionu raz zniknął dwuosobowy patrol. Po paru dniach jednego znaleźli przebitego własnym bagnetem i przyszpilonego do ziemi, drugiego to wcale nie znaleźli; pewnie go za granicę uprowadzili.

Pod koniec maja alarmy bojowe były coraz częstsze, zajmowaliśmy wtedy nasze DOT-y, w których już mieliśmy zainstalowane uzbrojenie: ckm-y z celownikami optycznymi i zestawy DOT-3 (błąd w tekście oryginalnym; chodzi zapewne o DOT-4 - tłum.) (lekkie, krótkolufowe działo sprzężone z ckm-em). Noce spędzaliśmy w schronach a rankiem, po odwołaniu alarmu, wracaliśmy do swoich ziemianek. W czerwcu takie alarmy były prawie codziennie, w nocy na 21-go też.

W sobotę 21 czerwca po kolacji, jak zawsze, oglądaliśmy film. Rzucał się w oczy fakt, że na ławkach, w odróżnieniu od innych sobót, prawie nie było mieszkańców okolicznych wsi. Po filmie odwołali alarm ale za długo spać się nie dało: o 2 w nocy poderwali nas znowu alarmem i w ciągu pół godziny siedzieliśmy w swoich schronach; zaraz też nadjechały tam furmanki z amunicją. DOT natychmiast był w gotowości bojowej. Ledwie zaczęło świtać jak na niebie rozległ się pomruk licznych samolotów. Słychać było wybuchy bomb, najpierw daleko od nas, a potem już bliżej, w Sopoćkiniach, w naszym rejonie umocnionym. I nagle, jak jakiś ognisty huragan, zza kanału zaczęły strzelać ciężkie działa. Od strony strażnicy słychać było wystrzały karabinowe a potem pojawiła się łuna pożaru. Przez jakiś czas nie wiedzieliśmy co robić. Łączności nie było. Dowódcy plutonu też nie (kwaterował we wsi Baleniety razem z rodziną). Instruktor plutonu, st. sierż. Iwaszczenko, rozkazał mi biec do schronu nr 038 – to był schron dowódczy – i zorientować się w sytuacji na kompanii. No to rzuciłem się tam przez zagajnik i taką dolinkę. Jak przebiegałem przez leśną drogę to nagle ostrzelano mnie pociskami smugowymi. Jeden mnie dziabnął w lewe przedramię. Padłem w trawę i w kryjąc się w tym cieniu przedświtu poczołgałem się dalej. I wtedy właśnie dojrzałem w krzakach jakichś dwóch ludzi w nieznanych mundurach, z automatami. Przycelowałem i otworzyłem do nich ogień z karabinu. Nie odpowiedzieli: widać moje kule dosięgły celu. Wstałem i pobiegłem do schronu dowodzenia. Zobaczyłem kształt schronu 038: a tam krzyki, wymiana ognia, wybuchy pocisków. Najwyraźniej Niemcy szturmują DOT. Trochę skokami, trochę czołgając się, jakoś dostałem się do schronu. Wartownik poznał mnie i wpuścił do środka. Rozejrzałem się. W izbie głównej był pomocnik dowódcy 9 batalionu por. Miliukow (ст. лейтенант Милюков), komisarz batalionu kpt. Szapowałow (Шаповалов), i politruk kompanii szkolnej, por. Worobiew (ст. лейтенант Воробьев). Zameldowałem o celu przybycia. Politruk powiedział, że zaczęła się wojna i naszym zadaniem jest ze wszystkich sił odpierać ataki wroga. W tej chwili obsada schronu kopie wokół DOT-a transzeje do obrony okrężnej. Do schronu 039 wysłano łącznika. Rozkazano mi zostać w 038 i razem z innymi kopać okopy. A potem, do samego wieczoru, odpieraliśmy ataki hitlerowców. Podczas przerw umacnialiśmy obronę. Nocą ukończyliśmy okopy, ustawiliśmy ckm-y, wystawiliśmy czujki. Świtem 23 czerwca zaczął się atak faszystów. W odpowiedzi odezwały się strzelnice DOT-a, zaczęliśmy prowadzić ogień z okopów. Atak odparliśmy, ale nie na długo. Podjechał nieprzyjacielski czołg i zaczął prasować nasze okopy. Kto nie zdążył skryć się w schronie został na wieki w mogile, którą żeśmy sami sobie wykopali. Jakimś cudem ocalałem i walczyłem dalej, strzelając z karabinu i rzucając granaty w podchodzących Niemców.

Trzeciego dnia wojny hitlerowcy, żeby się z nami ostatecznie rozprawić, podciągnęli w sąsiedztwo DOT-a kilka dział dużego kalibru do strzelania ogniem na wprost. Schron trząsł się cały od potężnych wybuchów pocisków; wszystko to ogłuszało nas i powodowało krwotoki z uszu. Niektórzy tracili przytomność od gazów prochowych i braku powietrza. Zaczynało nas męczyć pragnienie. A woda była zaraz obok, w strumyku za schronem, ale dostać się tam nie było jak. A mimo to załoga schronu trzymała się twardo, odpierając następującego ze wszystkich stron wroga; jednym głosem strzelały oba zestawy artyleryjskie sprzężone z cekaemami i ckm-y w strzelnicach. Wokół ciemniały dziesiątki niemieckich trupów a ich ilość wciąż rosła. Wtedy hitlerowcy chwycili się ostatniego sposobu. Szczelnie zablokowawszy bunkier zaczęli rzucać pod ściany pakiety wypełnione materiałami wybuchowymi, granaty dymne i laski trotylu. Wstrząsany wybuchami, otulony dymem, bunkier walczył dalej. Potem na dach dostali się saperzy. Przez rozbite kanały peryskopów słychać było ich krzyki: „Rus, poddaj się!”. Ale w odpowiedzi leciały kule. A do środka leciał trotyl, granaty chemiczne, lała się płonąca benzyna i garnizon topniał. I na koniec zostało nas trzech: sierż. Zacharow (Захаров), kursant Graczew (Грачев) i ja. Zacharow wystrzeliwał z uszkodzonego działa ostatnie pociski a my z Graczewem prowadziliśmy jeszcze ogień z karabinów. Nagle potwornie silny wybuch wstrząsnął do posad całym schronem. Zawalił się sufit, runęły w dół bryły betonu z powykręcanymi wzmocnieniami, wyrwało z zawiasów półtonowe, stalowe drzwi, a wszystko to kalecząc rannych obrońców. Coś mocno uderzyło mnie po nogach i straciłem przytomność. Jak wróciła mi świadomość okazało się, że leżę pod trupem. Dzwoniło mi w uszach. Pachniało cuchnącą spalenizną. Poprzebijane i poparzone nogi odmawiały posłuszeństwa. W ciemnościach przepełzłem pośród trupów i kawałków betonu na dolny poziom, jakoś przecisnąłem się wyjściem awaryjnym na zewnątrz i pełną piersią zaczerpnąłem świeżego powietrza. Dookoła nikogo. Cisza. Najwyraźniej hitlerowcy, zakończywszy swoją parszywą robotę, odeszli jeszcze wieczorem. Z trudem doczołgałem się do znajomego strumyka i chciwie zacząłem pić chłodną wodę. I zasnąłem w krzakach.

O świcie obudziła mnie niegłośna rozmowa od strony widniejącego za zaroślami gospodarstwa. Zacząłem krzyczeć i wołać pomocy. Na to wołanie przyszedł człowiek, który tam mieszkał - Iwan Sasimowicz (Иван Сасимович), przyniósł chleb i mleko. Powiedział, że w czasie bombardowania spaliła się chałupa, zabiło żonę i synka a on teraz mieszka w stodole. Odmówił mojej prośbie żeby zabrał mnie do stodoły. Cały dzień przeleżałem w zaroślach koło strumienia. Na drugi dzień przyszła córka Sasimowicza, Janina. Obwiązała mi nogi, przyniosła koc. Kolejnego poranka słychać było ryk krów, wypędzanych na pastwisko. Znaleźli mnie pasący je chłopi. Prosiłem żeby mnie stamtąd zabrali. Dwóch z nich, rozmówiwszy się między sobą, powiedziało, że pójdą po konia. Ale zamiast konia usłyszałem wkrótce odgłos silnika nadjeżdżającego samochodu z Niemcami. Wyskoczyli, wyciągnęli mnie z krzaków i rzuciwszy na pakę przywieźli do Markowców. Tam mnie zostawili przy drodze i pojechali. Z ciekawości podeszło do mnie kilka kobiet wracających z kościoła. Zapytałem, którego dziś mamy bo całkiem straciłem rachubę czasu. Powiedziały, że jest 29 czerwca. Podjechały dwie sanitarki, które wiozły rannych Niemców do Suwałk. Rzucili mnie do jednej z nich. Przejeżdżając koło ogrodzonego drutem kolczastym terenu wyrzucili mnie przed bramą. Wartownik gdzieś zatelefonował. Przyszedł Niemiec i dwóch jeńców z noszami, którzy zanieśli mnie do baraku z innymi rannymi jeńcami. Co nam przyszło przeżyć w niewoli to by długo można opowiadać.