Trwali do śmierci (dot. Wysokie Litewskie, Brześć) (Białoruś)
Trwali do śmierci
Włodzimiersko – Wołyński rejon Umocniony
I. D. Etkało (И.Д. Эткало)
z książki „Rok 1941. Front Południowo-Zachodni”
pod redakcją I.S. Mielnikowa
materiały zamieszczone na stronie http://www.vn-parabellum.com/fort/doc-4-etkalo.html
tłumaczenie: Piotr Tymiński „Snuffer” (www.kriepost.org)
-Ta – ta – ta - krztuszą się szaleńczo cekaemy. - Bach – bach – głucho drżą dwie sparowane trzycalówki, wypluwając z ambrazur ciężkie pociski na atakujących Niemców. W izbach bojowych „Groznego” połowa obrońców jest ranna. Są i zabici. Po narażonej ścianie, starając się trafić w strzelnice, któryś już dzień z rzędu bezpośrednim ogniem walą niemieckie działa. Od wybuchów pocisków w głowie niemilknący huki, dzwonienie w uszach. Wielu żołnierzy ogłuchło i z trudem rozumieją rozkazy. Niektóre pociski rozrywają się przy samych strzelnicach, wtedy odłamki wlatują do środka i znajdują swe ofiary.
Co godzinę – półtorej do ataku podrywają się tyraliery żołnierzy niemieckiego 177 pułku 299 dywizji grenadierów i starają się w końcu opanować DOT-y „Groznyj” i „Kulik” Włodzimiersko-Wołyńskiego Rejonu Umocnionego. Ale te bronią się i kryją ogniem odcinek Litowiż – Grzybowica – Lisznia. A w końcu to już piąta doba po tym jak 27 Korpus Piechoty odszedł na nową rubież obrony.
Załoga schronów bojowych – żołnierze 146 samodzielnego batalionu ciężkich karabinów maszynowych i artylerii fortecznej. Obsadą „Kulika” dowodzi Iwan Gołowanow (Головашов), który trzeciego dnia wojny zastąpił zmarłego z ran chor. Kopaczowa (Копачов). Razem z nim ci, którzy pozostali przy życiu: kpr. Biegan (Беган), i szeregowi Żurawliew (Журавлев), Mokulewicz (Мокулевич), Sidorczuk (Сидорчук), Kurliajew (Курлаев). Pozostali nie żyją. Obrońcami „Groznego” dowodzi ppor. Inoziemcew (Иноземцев). Jego zastępca, ppor. Borowik (Боровик), póki żył, niczym wirtuoz kierował ogniem sprzężonych dział DOT-a. Ogień dział odpierał ataki na schrony i jednocześnie nie pozwalał normalnie funkcjonować polowemu lotnisku, które Niemcy zainstalowali między Nową Lisznią i Grzybowicą.
Z 35 ludzi rannych jest 28. Pozostałych siedmiu dźwiga na sobie cały ciężar prawie nieprzerwanej walki. Inoziemcew na przemian to patrzy przez peryskop na pole walki, to sam prowadzi ogień z wielkokalibrowego cekaemu, mającego sektor ostrzału 270 stopni, i mogącego swym ogniem kryć położony nieco z tyłu „Kulik”.
Ambrazury „Kulika” są silnie porozbijane, ogień prowadzą stamtąd sporadycznie i to też tylko z ręcznych karabinów maszynowych. Zestawy stacjonarne już w czasie przedwczorajszej, koszmarnej walki, zostały zniszczone.
Tego dnia serie cekaemów skosiły wielu żołnierzy przeciwnika. Nawet i teraz czernieją niczym ciemne pagóreczki wśród żółciejących łodyg pszenicy. W ich bezruchu jest coś nienaturalnego, coś co wzbudza w sercu porucznika Inoziemcewa instynktowny protest. To protest młodości przeciw wszechobecnej śmierci. A ta już dziesięć dni szaleje i zbiera swe obfite żniwo w ojczyźnie, której wolności Inoziemcew przysięgał bronić do ostatniej kropli krwi. I choć dookoła leży wiele ciał tych nieznanych przybyszów to porucznik nijak nie może zapomnieć swojej pierwszej ofiary, tej pierwszej zdobyczy śmierci, i ciągle widzi jak wczesnym porankiem pierwszego dnia wojny wywraca się na wpół zgiętych nogach na wznak. W rzadkich chwilach ciszy, kiedy na chwilę udaje się zamknąć oczy, padająca postać zastrzelonego Niemca nie pozwala Inoziemcowowi pogrążyć się w zapomnienie zbawczego snu. I porucznik wciąż mieli w głowie koszmarne przeżycia ostatnich dni i zatrzymuje się na tym ostatnim, przedwojennym wspomnieniu kiedy to po obiedzie kapał się w jeziorze a potem leżał, odpoczywając, na łące, na podsychającym sianie. Z wierzchu było suche, o korzennym, lekko odurzającym zapachu a niżej zielone, wilgotne – jak skosili tak nie odwracali. Wtedy, leżąc na sianie, przypominał sobie jak dowódca ich batalionu, kapitan Buryj (Бурый), poderwał przed samym obiadem obsady „Groznego”, „Kulika” i „Bezimiennego”. Mówił o doniesieniach dowódcy rejonu umocnionego dotyczących pogłosek o nadchodzącej wojnie i poinformował o planach na jutro, na niedzielę. W tę ostatnią przedwojenną noc oficerowie z załóg schronów odpoczywali na swoich prywatnych kwaterach w Starej Liszni i Pyszkowicach. Inoziemcew też nocował we wsi, obejrzawszy przedtem w sztabie batalionu film „Wesoła ekipa”.
Mocny, poranny sen przerwał mu jakiś niepojęty trzask. Obudziwszy się, nie od razu mógł pojąc co się dzieje. Ściany i sufit starej chałupy całe chodziły. A na ulicy, w sadach i igrodach z wyciem i hukiem rwały się pociski. Za oknem, w szarówce przedświtu nieprzerwanie pojawiały się słupy ognia. Ściana dymu i kurzu zakrywała wszystko dookoła. Przecież to wojna... pomyślał wtedy patrząc na równomiernie tykające wskazówki zegara. Było pięć po piątej.
Wyćwiczonymi, automatycznymi ruchami założył mundur i wyskoczył na ulicę, wprost na spotkanie kul ognia. Nie pamięta jak udało mu się pokonać kilometr drogi do sztabu. Na podwórzu przed sztabem zobaczył jak dyżurny, chor Ispirjan (Испирян), i szef sztabu ppor. Biełoborodow (Белобородов) wraz z żołnierzami otwierają magazyny z bronią i amunicją. Wycierając pot, obficie spływający po bladej twarzy, Biełoborodow, jąkając się ze zdenerwowania, powiedział mu wtedy:
- Pędź do „Groznego”. Wróg przekroczył granicę na wielu odcinkach... Punkt dowodzenia, zgodnie z planem w schronie „Radużnyj” (Tęczowy). Ogień proszę otwierać natychmiast. Pamiętacie, pod waszą osłoną powinny zająć obronę pułki 87 dywizji piechoty.
Wtedy jeszcze Inoziemcew nie wiedział, że to było ostatnie słowa ich szefa sztabu. Kilka minut później Biełoborodow i obecni przy nim szeregowcy Charczenko (Харченко) i Isupow (Исупов) zginą zabici odłamkami pocisku.
Droga od sztabu do schronów zajęła mu piętnaście minut. Działa „Groznego” strzelały w stronę przeciwnika, który kładł most pontonowy przez Zachodni Bug. Borowik z widoczną ulgą przekazał mu dowództwo nad załogą. W okopie, łączącym „Grozny” z „Kulikiem”, żołnierze z plutonu chor. Fiedora Sańko (Федор Санько) w pośpiechu pogłębiali wnęki na amunicję. Na najniższej kondygnacji DOT-a plutonowy Komarczuk (Комарчук) wraz z drużyną amunicyjnych przygotowywali pociski, usuwając z nich nadmiar fabrycznego smaru.
O godzinie 12:00 schrony odpierały pierwszy atak czołgów i towarzyszących im tyralier piechoty.
Czołgi posuwały się bez pośpiechu, leniwie, wydawało się, że zaraz się zatrzymają. Tylko kłęby dymu, znoszone przez wiatr, dowodziły, że ruch trwa. We włazach krótkolufych wież, wysunite do pasa, niczym pomniki beztroski, tkwiły postacie czołgistów. Za czołgami, spokojnym krokiem, rozsypawszy się w tyralierę, szli, nie schylając się, piechurzy w kanciastych hełmach. W samym ogonie atakujących, w towarzystwie motocykli powoli posuwały się trzy przysadziste samochody. Gdy tylko czołowe maszyny minęły marker nr 6 działa „Groznego” otworzyły do nich mierzony ogień. Czołgiści zatrzasnęli luki, czołgi zwiększyły prędkość i otworzyły ogień. Przed „Groznym” zaczęły wybuchać pociski. Złowróżbnie zawyły odłamki.
Do wystrzałów armatnich dołączyły jednocześnie cekaemy „Kulika” I „Bezimiennego”. Długimi seriami biły po kontynuującej marsz piechocie. Nagle w czołgu, posuwającym się tuż za czołową maszyną, wystrzelił spod wieży jaskrawo-szafirowy płomień. Czołg zatrzymał się i słup dymu wzbił się z niego w górę. Jeden dostał! Pozostałe, wypuszczając kłęby spalin, zwiększyły jeszcze prędkość i nasiliły ostrzał.
Nagle przed czołgami wyrasta ściana dymu i ognia. Potężne wybuchy rozdzierają powietrze. Po minucie kolejna ściana wybuchów. Czołowy czołg wybucha płomieniem, po chwili eksploduje i znika, rozpadając się na kawałki. Ogień ze swoich 152-mm dział otworzył właśnie 92 samodzielny dywizjon artylerii ciężkiej, który wspiera oddziały 87 DP. Wkrótce całe pole pszenicy, razem z atakującymi czołgami i piechotą przeciwnika, znika za szczelną zasłoną.
Otwierają się ciężkie stalowe drzwi „Kulika” i z Diegtariewem w rękach wybiega stamtąd chor. Kopaczow. Biegnie wzdłuż okopu i coś tam krzyczy, a potem wraz z plutonem Sańki, zajmującym pozycje w transzei, wyskakuje na przedpiersie i okrzykiem „hura!” rzuca się w stronę zbliżającej się piechoty wroga. Z lewej strony ukazuje się gęsta tyraliera biegnących do ataku czerwonoarmistów – karabiny wysunięte do przodu. W zwartej ścianie dymu i kurzy pojawiają się prześwity. Widać przez nie płonące czołgi i faszystów, śpiesznie zawracających i gnających do tyłu, w kierunku wsi Litowiż. Za nimi nieprzerwanie posuwają się tyraliery czerwonoarmistów. No, podeszły wreszcie pododdziały 283 pp z 87 DP pomyślnie odrzucając Niemców.
Wkrótce powrócili rozgrzani bojem żołnierze chor. Sańki. Razem z nimi ranny w rękę Kopaczow i sekretarz batalionowego biura partii, starszy politruk Oriechow (Орехов), któremu udało się dotrzeć do schronów, i który wziął udział w kontrataku razem z piechotą. Powracający przynieśli zdobycz: automaty z krótkimi kolbami, dwa motocykle z koszami i zamontowanymi na nich karabinami maszynowymi a także przyprowadzili niemieckiego podpułkownika. Jego bezmyślnie wytrzeszczone oczy ukryte za kwadratowymi szkłami okularów i kropelki potu na twarzy podkreślały szok zakłopotania od tego co się przytrafiło tak niespodziewanie.
Jeńca ładują od razu do kosza i starszy politruk Oriechow wraz z ppor. Nikołajenką (Николаенко) odwożą go motocyklem do sztabu rejonu umocnionego – do Włodzimierza Wołyńskiego. Tam rozkazał dostarczyć go komendant rejonu, pułkownik Korowin (Коровин). Rannego Kopaczowa opatruje instruktor sanitarny z „Groznego” Sz. Jakubow (Шайдали Якубов). Działa DOT-a znowu kładą ogień na przeprawy. Nowe ataki hitlerowców, podjęte w tym i w następnych dniach, twardo odpiera piechota wsparta korpuśną ciężką artylerią i ogniem ze schronów bojowych.
Trwało to przez tydzień. Potem ogień artylerii, skutecznie łamiącej ataki Niemców, osłabł a następnie całkiem ucichł. Utracono łączność z punktem dowodzenia. Którejś nocy wycofała się piechota. Garnizony schronów pozostały kompletnie osamotnione. Wokół zacisnął się wrogi pierścień.
Niemcy podciągnęli działa i ogniem na wprost zaczęli bić po ambrazurach. Ich ogień sprawił, że pawie cała załoga „Kulika” nie nadawała się do walki. Ran nie odnieśli tylko Gołowaszow (Головашов) i dwóch żołnierzy. „Kulik” utracił swą sprawność bojową. Obrońcom „Groznego” też się dostało. Wykorzystując fakt, iż naruszony został system wzajemnego krycia ogniem Niemcy przeprowadzili nocny atak, starając się wypalić strzelnice miotaczami ognia. Atak wspierała lawina ognia, serie różnokolorowych pocisków trasujących skupiały się na schronie, podczas gdy dwa cekaemy z połączonej z nim transzei nie dawały podejść obsadom na odległość skutecznego strzału. Wszyscy, którzy jeszcze mogli, wyskoczyli do przyległego okopu i granatami odpierali ten atak. Borowik został śmiertelnie ranny; ściskając ręką poszarpaną ranę na szyi, z której lała się krew, słabnącym głosem, z wysiłkiem mówił:
- Ze mną koniec, poruczniku... pan powiadomi rodziców... trzymajcie się... do ostatniego. Wiem, że ludzi ci żal... i mnie żal... Ale nie żałuj mnie... zrobiłem swoje... i chłopcy zrobili, co mogli... Wspaniałych mamy ludzi...
Inoziemcew, próbując nałożyć opatrunek na ranę, jak mógł uspakajał umierającego. Ale Borowik już nic nie słyszał...
Poległych w tym boju pochowali zaraz obok, w okopie. Pozostali zamknęli się w izbach bojowych i postanowili nie dać się wziąć żywcem. Tej nocy Inoziemcew rozkazał zaminować pozostały zapas amunicji i tym samym przygotować schron do wysadzenia. I od tej pory sznur detonatora miał zawsze pod ręką. Wystarczy pociągnąć – i koniec ze wszystkim.
A wczoraj Niemcy znowu próbowali wykończyć schron. Tym razem działali jeszcze perfidniej. Gdzieś koło południa zza zagajnika koło Grzybowicy pojawiło się do batalionu piechoty. Z przodu jeździec na jasnym kasztanku. Inoziemcew wraz o ocalałymi żołnierzami rzucili się do cekaemów by dać ognia po kolumnie gdy nagle, osłupiali pod wpływem nieoczekiwanego widoku, zatrzymali się. To swoi się zbliżali, nie wróg. Już można było rozpoznać radzieckie mundury. Pobłyskując, miarowo kołysały się nad głowami, zatknięte na karabinach, nasze trójgraniaste bagnety. Ochrypłymi głosami żołnierze krzyczeli „hura!”. Aby lepiej widzieć Inoziemcew rzucił się do peryskopu. Przypatrując się im, gorączkowo zastanawiał się jak ich uprzedzić o niebezpieczeństwie - przecież wokół czaił się wróg. Ale to właśnie zachowanie wroga pozwoliło rozszyfrować perfidny podstęp. Z jeszcze większą zaciekłością otworzyli huraganowy ogień z dział i dosłownie w minutę zmietli wrogą kolumnę, której przednie szeregi przebrane były w radzieckie mundury. Takim to sposobem Niemcy próbowali wywabić obrońców ze schronu i zniszczyć. Zrozumiawszy, że podstęp się nie udał Niemcy wpadli w istną wściekłość. Całą resztę dnia bez przerwy ostrzeliwali ambrazury DOT-ów, wystrzeliwszy ponad tysiąc pocisków.
Szczególnie ciężko zrobiło się gdy wróg rozpoczął ostrzał pociskami dymnymi. Wybuchały przy samych strzelnicach i wydobywający się z nich dym przenikał do środka. Obrońcy tracili przytomność gdyż urządzenia wentylacyjne zamiast świeżego powietrza zasysały z zewnątrz sam dym. Na wpół uduszeni wyziewami tlenku węgla, z założonymi maskami przeciwgazowymi, ostrzeliwali się do samego wieczora.
O świcie przez na wpół rozbitą strzelnicę „Groznego” przeleciał pocisk a jego eksplozja zniszczyła działa niszcząc mechanizmy oporopowrotnika. Groźne działo przekształciło się w kawał bezużytecznego złomu. Od tej chwili ppor. Inoziemcew i pozostali z nim żołnierze, ranni i na wpół uduszeni, praktycznie utracili możliwość dalszej obrony. Decyzja aby nie dać się wziąć żywym okrzepła jeszcze bardziej.
Teraz, gdy już nie mogą odpowiedzieć ogniem na ostrzał wroga, Inoziemcew ani na sekundę nie wypuszcza z rąk linki detonatora. Czeka tylko na odpowiedni moment.
I wydaje się, że oto ten moment nadchodzi, gdyż Niemcy przerywają ostrzał artyleryjski. W ciszy, która nastąpiła, słychać chrapliwy oddech rannego plut. Biegana (Беган), który przedostał się do strzelnicy i z karabinu maszynowego strzela do zbliżających się Niemców.
I oto ich gardłowe krzyki słychać coraz bliżej. I już ich głosy tuż nad głową. Czując swą bezkarność, swobodnie chodzą po dachu „Groznego”, walą czymś w ciężkie, stalowe drzwi. Głucho w odpowiedzi dudni stal. Głosów jest coraz więcej i więcej. Dźwięczy w nich nuta triumfu – w niektórych wręcz beztroska.
Nagle Biegan przestaje strzelać i, na wpół odwrócony do Inoziemcowa, jakimś takim świszczącym półszeptem mówi:
- Na co tam czekasz, poruczniku? Pora!
Ano, naprawdę pora – myśli Inoziemcew – Żegnaj, Biegan... żegnajcie przyjaciele... żegnaj mamo – i szarpie mocno za sznur.
Porwawszy ze sobą nieproszonych gości, „Groznyj”, niczym potężny statek z fantastycznej opowieści, wyrywa się z objęć ziemi i rzuca ku górze, ku swej nieśmiertelności.
Według mojej wiedzy jest to jedyna relacja dotycząca walk na punkcie oporu Lisznia Włodzimiersko-Wołyńskiego Rejonu Umocnionego. Jeśli może uchodzić za relację historyczną to z pewnością jest to opis beletryzowany, nie pozbawiony typowej dla literatury radzieckiej (i, niestety, często też rosyjskiej) nuty bohaterszczyzny. Opisy niektórych sytuacji także ocierają się o fantastykę. Nie spotkałem się też z danymi osobowymi 146 samodzielnego batalionu ckm i art. fortecznej, które pozwoliłyby na zweryfikowanie nazwisk żołnierzy podanych w tekście.
M.W.Juszczenko i A.Ł. Krieszczanow, autorzy znakomitego artykułu o Włodzimiersko-Wołyńskim RU (Kriepost Rossija nr 3), mają podobne wątpliwości choć przyznają, iż wzmiankowane schrony noszą wyraźne ślady zaciętych walk, o których wspomina też miejscowa ludność.
Najbardziej prawdopodobne jest, iż opis stanowi swobodną mozaikę relacji dotyczących działań bojowych na różnych punktach oporu Linii Mołotowa w pierwszych dniach wojny niemiecko-radzieckiej, połaczonych – całkiem zgrabnie – przez autora. Świadczyć o tym może wzmianka o nieprzyjacielskiej kolumnie przebranej w radzieckie mundury. O ile fakt taki rzeczywiście miał miejsce to zaistniał najpewniej w pasie działania 10 samodzielnego batalionu Grodzieńskiego RU w rejonie Wołkusza – Skieblewa. O ile walki sąsiedniego 9 batalionu 68 RU są, dzięki wspomnieniom zołnierzy, w jakimś stopniu udokumentowane, to prawie nic nie wiadomo o losie 10 batalionu. Jedyny meldunek jaki nadszedł od nich w czasie walk dotyczył właśnie sytuacji gdy byli atakowani przez nieprzyjaciela przebranego w radzieckie mundury.
Dowodem na swobodę w doborze faktów może tez być wzmianka o 177 pułku ze składu niemieckiej 299 dywizji piechoty, który miał rzekomo atakować opisywane w tekście schrony. 299 dywizja piechoty Wehrmachtu faktycznie działała na odcinku Włodzimiersko-Wołyńskiego RU, niemniej nie miała w swoim składzie pułku o takim numerze (posiadała pułki o numerach 528, 529, 530). Pułk o numerze 177 wchodził w skład 213 dywizji ochronnej (213 Sicherungs-Division) działającej na odcinku Kowelskiego RU czyli sporo na północ od opisywanego rejonu walk.
Niewykluczone jest też, iż I.D. Etkało miał na myśli 117 pułk piechoty Wehrmachtu a cyfra 177 jest po prostu pomyłką autora lub zwykłym błędem drukarskim. Niemniej nawet i ten pułk, faktycznie działający w pasie Włodzimiersko-Wołyńskiego RU, nie wchodził w skład wzmiankowanej 299 dywizji piechoty, natomiast stanowił część sąsiedniej (prawoskrzydłowej) 111 dywizji piechoty Wehrmachtu.
Pozostaje mieć nadzieję, iż być może któregoś dnia cierpliwość poszukiwaczy i historyków pozwoli rzucić więcej światła na historię działań bojowych prowadzonych w opisywanych rejonach i zachowa nazwiska tych, którzy tam walczyli i ginęli - przyp. tłum.